Brama Melissy Rozdział 11
Rozdział 11 - Dragonnier
Gdy się przedostaliśmy zobaczyłam pomieszczenie z jasno-brązowymi ścianami, otwarte drzwi na przeciwko nas i jasno-brązowe schody prowadzące w górę. Poszliśmy w stronę światła i weszliśmy po schodach, znajdowały się tam kolejne drzwi.
Martin otworzył je cicho lecz pospiesznie i ujrzeliśmy, że znajdujemy się w środku pustego domu. Przeszliśmy przez niego i wyszliśmy na zewnątrz. Tam zobaczyliśmy, że znajdujemy się w wiosce, domy są małe i jasno-brązowe.
Jest strasznie cicho, a ulice są puste, gdy szliśmy przez wioskę ujrzeliśmy, że domy są puste, patrząc im w okna.
- Jest tu kto? - krzyknął Martin.
Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę, dopóki nie usłyszeliśmy dalekiego krzyku.
- Powinniśmy im pomóc - powiedziałam.
- Zgadzam się - powiedziała Luna.
Wszyscy skinęli głowami i zaczęliśmy biec w stronę dźwięku, przed nami znajdował się duży okrągły budynek. Krzyki wzmogły się i stały się głośniejsze.
- Muszą dochodzić stąd - powiedziała Luna wskazując na duży budynek.
Pobiegliśmy w jego stronę i ujrzeliśmy przerażającą scenę, za kratami znajdowało się wiele ludzi ze skrzydłami pokrytymi łuskami, płonącymi w czarnych i czerwonych płomieniach.
- Użyję wody, aby osłabić płomienie, wy pomyślcie jak ich stąd wydostać - powiedziała pospiesznie Luna.
Alice machnęła swoim młotem w kraty, lecz te nawet się nie wygięły. Zaczęłam biec w prawo i ujrzałam Ryana biegnącego ze mną. Alice została w tyle z Luną, która używała magii aby wystrzelić wodę w stronę pokrytych łuskami ludźmi. Marie i Martin poszli w lewą stronę.
- Wespnę się do góry zobaczyć, czy da radę coś tam zdziałać. Weź to, żebyś nie była bezbronna.
Ryan podał mi czarny nóż i poszedł swoją drogą. Ja wciąż biegłam, słuchając dręczących krzyków dochodzących ze środka. Przyspieszyłam.
Ściana skończyła się i dotarłam do szerszego obszaru, gdzie znajdowały się kraty, a ze ściany zwisał łańcuch. Pociągnęłam go, a kraty zaczęły się podnosić, ludzie zaczęli się wylewać z budynku, a gdy oddalili się już trochę, zaczęli się tarzać, by ugasić płomienie.
Pożar już się nie wydostawał, jednak ci zaczęli używać magii aby stworzyć wodę i dogasić płomienie. Ci, którzy ugasili siebie pomagali innym.
Wkrótce wszyscy wyszli, a płomienie zostały dogaszone. Widziałam okropne poparzenia na nich, ale mimo to, ci zaczęli wspinać się na ściany budynku.
- Dziękujemy za ocalenie nas - powiedział jeden z nich.
- Jesteście ranni, nie powinniście się ruszać - powiedziałam zmartwiona.
- Musimy zająć się tym, który nam to zrobił. Jest zagrożeniem dla nas i was.
- Czy on jest tam w górze? Mój przyjaciel tam poszedł chwilę temu.
- W takim razie muszę się spieszyć.
Powiedział to i rozłożył swoje skrzydła, były w opłakanym stanie, jednak zaczął nimi machać, a następnie wybił się w powietrze, wkrótce znajdując się na górze budynku i znikając z zasięgu mojego wzroku.
Było parę mniejszych, będących w złym stanie, z innymi opiekującymi się nimi. Poszłam do nich, mówiąc, że mogę pomóc i zaczęłam ich leczyć. Dorośli byli zdziwieni tym, ale zignorowali ten fakt. Gdy uleczyłam mniejsze zabrałam się za leczenie tych większych.
- Dziękuję ci bardzo - powiedział jeden z nich z łzami w oczach.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić - powiedziałam uśmiechając się.
Marie i Martin przyszli z prawej.
- Dobrze, że dałaś radę ich wydostać - powiedział Martin z ulgą.
- Większość z nich poszła na górę budynku.
Gdy to powiedziałam zobaczyłam jednego ześlizgującego się chwiejnie, trzymał coś czarnego w swoich rękach. Wylądował obok mnie i położył krwawiącego Ryana.
Szybko do niego podeszłam i ujrzałam głęboką ranę w jego boku, zaczęłam go leczyć najszybciej jak mogłam. Reszta przyszła z lewej i podbiegli tam gdzie ujrzeli zranionego Ryana.
- Pokonać Ryana, przeciwnik musiał być silny - powiedział Martin.
- Przykro mi, że jeden z naszych krewnych zrobił to waszemu przyjacielowi. Przecież nas uratowaliście.
- Nie martw się, Ryan jest silny, poradzi sobie - powiedziała mu Alice.
- Czuję się źle mówiąc to, ale osobnik za to odpowiedzialny uciekł. Odleciał, gdy tylko mnie zobaczył, nie mogłem go gonić z tymi skrzydłami.
- Jeżeli to samo dzieje się w każdej sferze, wiele miejsc musi być pogrążonych w odmęcie w tym momencie.
- Sfera? O czym ty mówisz?
- Przyszliśmy tu z magicznej sfery, która przeteleportowała nas z jednego miejsca na drugie, najpierw poprowadziła nas do miejsca z wieloma sferami, a następnie uciekliśmy do jednej z nich, która zaprowadziła nas tutaj - wytłumaczyłam.
- Sfera i tak już nie istnieje i nie wiemy gdzie, ani jak daleko są te miejsca, a Ryan jest ranny i nie ma możliwości poruszania się innego niż chodzenia, nie jesteśmy więc w stanie im pomóc. A nawet jeśli byśmy byli, jesteśmy za słabi by z nimi walczyć - wyjaśniła Luna.
- Jesteście tymi, którzy nas uwolnili, zrobimy więc wszystko, aby wam pomóc, ale to prawda, że nie możemy zbyt dużo.
Wciąż leczyłam rannych, myśląc o całej tej sytuacji.
Gdy się przedostaliśmy zobaczyłam pomieszczenie z jasno-brązowymi ścianami, otwarte drzwi na przeciwko nas i jasno-brązowe schody prowadzące w górę. Poszliśmy w stronę światła i weszliśmy po schodach, znajdowały się tam kolejne drzwi.
Martin otworzył je cicho lecz pospiesznie i ujrzeliśmy, że znajdujemy się w środku pustego domu. Przeszliśmy przez niego i wyszliśmy na zewnątrz. Tam zobaczyliśmy, że znajdujemy się w wiosce, domy są małe i jasno-brązowe.
Jest strasznie cicho, a ulice są puste, gdy szliśmy przez wioskę ujrzeliśmy, że domy są puste, patrząc im w okna.
- Jest tu kto? - krzyknął Martin.
Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę, dopóki nie usłyszeliśmy dalekiego krzyku.
- Powinniśmy im pomóc - powiedziałam.
- Zgadzam się - powiedziała Luna.
Wszyscy skinęli głowami i zaczęliśmy biec w stronę dźwięku, przed nami znajdował się duży okrągły budynek. Krzyki wzmogły się i stały się głośniejsze.
- Muszą dochodzić stąd - powiedziała Luna wskazując na duży budynek.
Pobiegliśmy w jego stronę i ujrzeliśmy przerażającą scenę, za kratami znajdowało się wiele ludzi ze skrzydłami pokrytymi łuskami, płonącymi w czarnych i czerwonych płomieniach.
- Użyję wody, aby osłabić płomienie, wy pomyślcie jak ich stąd wydostać - powiedziała pospiesznie Luna.
Alice machnęła swoim młotem w kraty, lecz te nawet się nie wygięły. Zaczęłam biec w prawo i ujrzałam Ryana biegnącego ze mną. Alice została w tyle z Luną, która używała magii aby wystrzelić wodę w stronę pokrytych łuskami ludźmi. Marie i Martin poszli w lewą stronę.
- Wespnę się do góry zobaczyć, czy da radę coś tam zdziałać. Weź to, żebyś nie była bezbronna.
Ryan podał mi czarny nóż i poszedł swoją drogą. Ja wciąż biegłam, słuchając dręczących krzyków dochodzących ze środka. Przyspieszyłam.
Ściana skończyła się i dotarłam do szerszego obszaru, gdzie znajdowały się kraty, a ze ściany zwisał łańcuch. Pociągnęłam go, a kraty zaczęły się podnosić, ludzie zaczęli się wylewać z budynku, a gdy oddalili się już trochę, zaczęli się tarzać, by ugasić płomienie.
Pożar już się nie wydostawał, jednak ci zaczęli używać magii aby stworzyć wodę i dogasić płomienie. Ci, którzy ugasili siebie pomagali innym.
Wkrótce wszyscy wyszli, a płomienie zostały dogaszone. Widziałam okropne poparzenia na nich, ale mimo to, ci zaczęli wspinać się na ściany budynku.
- Dziękujemy za ocalenie nas - powiedział jeden z nich.
- Jesteście ranni, nie powinniście się ruszać - powiedziałam zmartwiona.
- Musimy zająć się tym, który nam to zrobił. Jest zagrożeniem dla nas i was.
- Czy on jest tam w górze? Mój przyjaciel tam poszedł chwilę temu.
- W takim razie muszę się spieszyć.
Powiedział to i rozłożył swoje skrzydła, były w opłakanym stanie, jednak zaczął nimi machać, a następnie wybił się w powietrze, wkrótce znajdując się na górze budynku i znikając z zasięgu mojego wzroku.
Było parę mniejszych, będących w złym stanie, z innymi opiekującymi się nimi. Poszłam do nich, mówiąc, że mogę pomóc i zaczęłam ich leczyć. Dorośli byli zdziwieni tym, ale zignorowali ten fakt. Gdy uleczyłam mniejsze zabrałam się za leczenie tych większych.
- Dziękuję ci bardzo - powiedział jeden z nich z łzami w oczach.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić - powiedziałam uśmiechając się.
Marie i Martin przyszli z prawej.
- Dobrze, że dałaś radę ich wydostać - powiedział Martin z ulgą.
- Większość z nich poszła na górę budynku.
Gdy to powiedziałam zobaczyłam jednego ześlizgującego się chwiejnie, trzymał coś czarnego w swoich rękach. Wylądował obok mnie i położył krwawiącego Ryana.
Szybko do niego podeszłam i ujrzałam głęboką ranę w jego boku, zaczęłam go leczyć najszybciej jak mogłam. Reszta przyszła z lewej i podbiegli tam gdzie ujrzeli zranionego Ryana.
- Pokonać Ryana, przeciwnik musiał być silny - powiedział Martin.
- Przykro mi, że jeden z naszych krewnych zrobił to waszemu przyjacielowi. Przecież nas uratowaliście.
- Nie martw się, Ryan jest silny, poradzi sobie - powiedziała mu Alice.
- Czuję się źle mówiąc to, ale osobnik za to odpowiedzialny uciekł. Odleciał, gdy tylko mnie zobaczył, nie mogłem go gonić z tymi skrzydłami.
- Jeżeli to samo dzieje się w każdej sferze, wiele miejsc musi być pogrążonych w odmęcie w tym momencie.
- Sfera? O czym ty mówisz?
- Przyszliśmy tu z magicznej sfery, która przeteleportowała nas z jednego miejsca na drugie, najpierw poprowadziła nas do miejsca z wieloma sferami, a następnie uciekliśmy do jednej z nich, która zaprowadziła nas tutaj - wytłumaczyłam.
- Sfera i tak już nie istnieje i nie wiemy gdzie, ani jak daleko są te miejsca, a Ryan jest ranny i nie ma możliwości poruszania się innego niż chodzenia, nie jesteśmy więc w stanie im pomóc. A nawet jeśli byśmy byli, jesteśmy za słabi by z nimi walczyć - wyjaśniła Luna.
- Jesteście tymi, którzy nas uwolnili, zrobimy więc wszystko, aby wam pomóc, ale to prawda, że nie możemy zbyt dużo.
Wciąż leczyłam rannych, myśląc o całej tej sytuacji.
Komentarze
Prześlij komentarz