Brama Melissy Rozdział 1 cz. 1

Seria Tales Upon Tales

Brama Melissy


Rozdział 1 Królestwo Karłów
Część pierwsza

Nastał ranek. Czekałam na ten dzień od długiego czasu i w końcu obchodzę dwudzieste urodziny. W końcu mogę opuścić wioskę i zwiedzić otaczający mnie świat. Wstałam z łóżka i zeszłam na dół, aby zjeść śniadanie. Ujrzałam moich rodziców Elinę i Gabina,  moją starszą siostrę Amber oraz starszego brata Artura, którzy już zaczęli jeść śniadanie.

- Dzień dobry!- powiedziałam radośnie.
- Bry - powiedział ojciec głębokim głosem.
- Dobry - powiedział brat i odwrócił wzrok.
- Dzień dobry - powiedziała moja siostra z delikatnym uśmiechem.
- Dzień dobry kochanie, dobrze spałaś? - powiedziała matka.
- Tak, oczywiście że tak - powiedziałam z uśmiechem.

Tak na prawdę to ledwo co spałam, ponieważ byłam tak podekscytowana rozpoczęciem mojej podróży, jednak nie mogłam im tego powiedzieć, ponieważ usłyszałabym wykład o tym jak bardzo ważny jest sen przed niebezpieczną wędrówką.

Celebrowaliśmy moje urodziny wczoraj, więc będę w stanie wyjść jak ja i moi przyjaciele będą gotowi. Są oni w tym samym wieku co ja i jest nas piątka: Ryan, Martin, Alice, Marie oraz Luna. Przyjaźnimy się prawie przez całe nasze życie, od lat dyskutujemy o opuszczeniu wioski i ciężko trenowaliśmy. Przykładowo noszenie kamieni służyło nam jako trening mięśni, biegi dawały nam wytrzymałość, pojedynki oraz treningi magiczne.

Przypadkiem, głównie ćwiczyłam z krótkim mieczem oraz tarczą. Nauczyłam się również podstaw magii uzdrawiania, jednak jest to dosyć ciężkie, ponieważ karły rzadko posiadają magiczne zdolności, a jeszcze rzadziej spotykana jest magia lecząca. Dlatego też nie miał kto mnie jej nauczyć, byłam jedynie poduczona w podstawowej magii.

- Kto mówi, że oczywiście, że spał dobrze? Obstawiam, że nie zmrużyłaś oczu zeszłej nocy. To jest powód dla którego powinnaś zrezygnować z podróży. Skoro nie umiesz nawet zasnąć w wiosce, nie przeżyjesz na zewnątrz - powiedział brat zdenerwowanym głosem.

- Spokój, spokój, nie możesz obwiniać jej za bycie podekscytowaną, skoro czekała na ten moment tyle lat. Rozmawialiśmy już o tym, nie zmienimy jej zdania. Ja również nie chcę, aby odchodziła, ale to jej decyzja - powiedziała mama spokojnym tonem.

- Nie każ mi tego zaakceptować, kocham ją, a ty mi karzesz zapomnieć? Tak czy siak, opuszczanie wioski nie ma sensu, tutaj jest bezpiecznie, nie trzeba się martwić o jedzenie, mieszkają tu inne karły, kto wie co czyha na zewnątrz!

Od kiedy pierwszy raz powiedziałam, że chcę opuścić wioskę, większość dorosłych starało się mi to wyperswadować, namówić mnie na zostanie tutaj. Najwięcej powtarzał to mój brat. Mimo, iż panuje tutaj zasada, że można opuścić wioskę, gdy ukończy się dwadzieścia lat, mało kto z tego korzysta, a ci którzy się na to zdecydują już nigdy nie wracają, więc wiedza o zewnętrznym świecie jest na prawdę ograniczona. Krążą powieści, że wieki temu wioska była bardziej otwarta, oraz, że inne rasy żyły tutaj.

- Dlatego też chcę odejść, nie wiadomo co znajduje się na zewnątrz, kto chciałby zostać w tej zapomnianej wiosce do końca swoich dni? Brzmi gorzej niż śmierć - odpowiedziałam bratu.

- Trochę się zapędziłaś. Twój brat martwi się o ciebie, tak jak my wszyscy. To jest ciężkie również dla mnie, ale skoro cię to uszczęśliwi, nie zatrzymam cię, ani ja ani nikt inny - powiedziała moja matka pewnym tonem.

- Przepraszam, chciałam tylko zjeść ostatnie śniadanie z rodziną i pogodzić się ze wszystkimi zanim was opuszczę - powiedziałam ze łzami w oczach.

Po tym wydarzeniu, zjedliśmy śniadanie w niezręcznej ciszy, a następnie musiałam się zbierać. Wróciłam do swojego pokoju by zabrać swój duży plecak wypełniony ubraniami, bielizną, długoterminowym jedzeniem oraz wieloma małymi rzeczami potrzebnymi w podróży, jak nóż oraz krzesiwo, parę mikstur i wodę.

- Kochanie, weź to jako prezent pożegnalny, mam nadzieję, że ochroni cię to w czasie twojej podróży- powiedział tata wchodząc do mojego pokoju.

Wręczył mi piękną tarczę zrobioną z czarnego metalu.

- Czekaj, czy ona jest zrobiona z orichalcum? - wykrzyknęłam podekscytowana.

O tym materiale słyszałam tylko z plotek, ponieważ nie jest wydobywany z naszej góry, nie byłam więc pewna, czy on w ogóle istnieje.

-Tak, ten metal był przekazywany z dziada i pradziada w naszej rodzinie, miał on służyć temu dziecku, które pierwsze postanowi opuścić wioskę. Postanowiłem więc, że zrobię z niego tarczę, aby cię chronił.

- Dziękuję, tato.

Zaczynałam się rozklejać, czekałam na ten dzień od lat, więc kiedy w końcu nadszedł, wydawał się taki nieprawdziwy, że nie zobaczę już mojej rodziny przez lata, jeśli w ogóle. Świadomość, że praktycznie nic nie wiadomo o świecie zewnętrznym, oznacza, że nie wiadomo jak długa jest ta podróż, ani jak niebezpieczna ona jest. Odnalezienie drogi powrotnej jest niepewne, i nie wiemy jeszcze czy będziemy chcieli powrócić, czy nie.

Tata uściskał mnie, zaczęliśmy oboje płakać, staliśmy w tej pozycji jeszcze przez chwilę, następnie do pokoju weszła mama i również mnie przytuliła.

- Bardzo cię kocham, uważaj na siebie - powiedziała mama z łzami w oczach.

- Też cię kocham, nie martw się, będę z przyjaciółmi, będzie wszystko w porządku.

Przytulaliśmy się jeszcze chwilę, następnie wytarłam swoje łzy i uśmiechnęłam się.

- Będę się zbierać, będę za wami ogromnie tęsknić, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś was zobaczę- powiedziałam z dużym uśmiechem.

Wyszłam z mojego pokoju z plecakiem i zeszłam na dół, gdzie czekali brat z siostrą. Amber podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno.

- Uważaj na siebie i baw się dobrze - powiedziała poważnym tonem.

- Mhm, będę - powiedziałam z uśmiechem.

Nie było sensu mówić niczego więcej, byłam w dobrej relacji z siostrą, więc dużo rozmawialiśmy na ten temat w przeszłości i dzięki temu możemy się tak łatwo pożegnać. Co innego się tyczy mojego brata, nie chce on tego zaakceptować.

- Więc, na serio idziesz? - spytał brat zirytowanym tonem.

- Tak, i nic nie możesz zrobić aby mnie powstrzymać - powiedziałam surowo.

- Okej, wygląda na to, że nie da się temu zapobiec, to jest ostatni raz kiedy cię widzę, więc musi to być szczęśliwe wspomnienie. Pozwól mi się przytulić po raz ostatni - rzekł łagodniejszym tonem.

Przytulił mnie i zauważyłam łzy cieknące po jego policzkach, ja również zaczęłam płakać.

- Kocham cię, bracie.
- Ja ciebie też, siostrzyczko.

Pożegnałam się ze wszystkimi, wytarłam swoje łzy i otworzyłam drzwi frontowe. Powietrze jest chłodne i wilgotne, zielone światła ametystów oświetlają kamienną drogę. Kamienne domy wybudowane są w rzędzie sięgającym tak daleko jak wzrok, co nie jest tak daleką drogą ponieważ jest dosyć ciemno. Wyruszyłam w stronę domu Alice, który mieści się na tej samej wysokości.

Marekoth jest zbudowane z 10 głównych pięter, gdzie mieszka większość populacji, a poniżej nich znajdują się mniejsze piętra, gdzie ludzie zajmują się wydobywnictwem i powiększaniem przestrzeni życiowej dla innych.

My żyjemy na czwartym poziomie, wioskę opuścić można jedynie z poziomu pierwszego.
Dotarłam do domu Alice i zauważyłam ją przytulającą swoją matkę z łzami w oczach. Czekałam aż skończą się żegnać i podeszłam do niej.

- To w końcu się dzieję, prawda? - spytałam jej wesoło.

Alice odwraca się do mnie i wyciera wciąż czerwone oczy oraz uśmiecha się.

- Tak, wydaje się to surrealistyczne, nie mogę się doczekać by zobaczyć świat zewnętrzny. Jak poszło z twoim bratem?- spytała Alice.

- Wszystko dobrze się skończyło, mimo, że był temu przeciwny do końca.

- To tylko pokazuje, jak bardzo się o ciebie martwi.

-Tak, wiem, nieważne, chodźmy już na trzecie piętro spotkać się z Marie i Martinem.

Ruszyliśmy w stronę spiralnych schodów, które prowadzą na trzecie piętro i zaczęliśmy rozmawiać o pożegnaniu z naszą rodziną, oraz za czym będziemy tęsknić. Gdy dotarliśmy do schodów, Alice zapytała mnie o moją tarczę. Odpowiedziałam jej, że mój ojciec zrobił ją z metalu, który był pamiątką rodzinną, oraz że ma mnie bronić. Pozazdrościła mi, że pochodziłam z pokolenia kowali i mogłam otrzymać tak niesamowity przedmiot jak ten, ponieważ ona pochodzi z rodziny posiadającej rudy, więc nie mogli zrobić jej niczego.

- Ale wiesz, dali mi trochę metali.

- Eh, nie zajmą one po prostu miejsca i nie będą dodatkowym obciążeniem?

- Możliwe, ale powiedzieli, że są to jakieś rzadkie metale, których nawet najlepsi kowale tutaj nie potrafią obrobić. Prawdopodobnie są to metale magiczne i jeżeli znajdę kogoś, kto będzie umiał ich użyć, powstaną z nich bardzo mocne przedmioty. A nawet, jeśli nikogo nie znajdziemy, możemy je po prostu sprzedać.

Po godzinie wspinaczki po kamiennych schodach dotarliśmy na trzeci poziom i udaliśmy się do domu Martina, gdzie powinniśmy spotkać także Marie.
Szłyśmy poprzez znajome ulice, ostatni raz oglądając pola zasiane uprawami oraz inwentarzem żywym, zamkniętym w kamiennych ogrodzeniach. Oświetlenie na tym poziomie pochodzi z magicznych narzędzi, które generują fioletowy odcień pozwalający roślinom rosnąć.

- Hej, pamiętasz jeszcze tę starą kobietę, która opowiadała nam bajki o świecie zewnętrznym? -spytała Alice.

-Tak, oczywiście, te historie o latających jaszczurkach i bohaterach walczących przeciwko złu sprawiły, że chciałam wyjść na zewnątrz i doświadczyć tego osobiście.

- Mam tak samo, dzięki temu poczułam, że mogłam coś zmienić, gdybym wyszła.

- Wahasz się? To ciężkie opuścić rodzinę.

- Odrobinę, ale i tak idę, nieważne co by się działo. Czuję, że jeżeli nie pójdę to będę żałować przez całe życie.

- Nie możesz żyć bez podejmowania ryzyka, więc powinnaś podejmować swoje własne decyzje i akceptować je takimi jakie są.

- Masz rację, tak czy siak idziemy wszyscy razem więc możemy polegać na sobie wzajemnie, gdyby wydarzyły się jakieś problemy.

- Wydaje mi się, że jesteśmy już niedaleko, czas szybko leci kiedy się rozmawia.

Podeszliśmy do dużego, dwupiętrowego gospodarstwa wiejskiego, otoczonego kamiennym ogrodzeniem. W środku znajdowało się wiele różnych zwierząt oraz otoczona ogrodzeniem ścieżka do ogródka, która trzyma zwierzęta z dala od domu. Otworzyłam kamienną furtkę i podeszłyśmy do drzwi frontowych. Usłyszałyśmy głośne głosy dochodzące ze środka, zapukałam, wahając się przez chwilę.

Martin i Marie otworzyli drzwi, wyszli na zewnątrz i trzasnęli drzwiami za sobą.

- Idziemy! - wrzasnął Martin.

- Jeżeli teraz wyjdziesz już nigdy nie będziesz częścią naszej rodziny! - krzyknął stary karzeł wychodząc z domu na zewnątrz.

- Kto chciałby być częścią tej śmierdzącej rodziny!

- Wybierasz ją zamiast rodziny? Dobrze, odejdź więc i nigdy nie wracaj.

- Ludzie, którzy karzą mi wybierać między dziewczyną, którą kocham a rodziną nie mogą się nazywać rodziną!

Stary karzeł wrócił do domu, a my opuściliśmy podwórko w ciszy. Po przejściu chwili w milczeniu Alice postanowiła ją przerwać pytając jak się czują.

- Przepraszam, to musiało zepsuć wasz humor w ten specjalny dzień - przeprosił Martin.

- Mhm, oczekiwaliśmy tego znając nasze rodziny, ale to i tak bolało by to zobaczyć i usłyszeć - powiedziała Marie z bladym uśmiechem.

- Dlatego byliśmy cicho na temat naszego związku aż do teraz i przygotowywaliśmy się do opuszczenia wioski cały ten czas, więc nie ma się czym martwić, byliśmy gotowi na taki obrót spraw.

- Skoro tak uważasz, ale oni wciąż są twoją rodziną, jesteś pewien, że chcesz to tak zostawić? - spytałam.

- Tak, nie ma nic co moglibyśmy zmienić w ich myśleniu o nas będących razem, zrobiliby wszystko by nas rozdzielić, więc jest o wiele lepiej w ten sposób - wyjaśnił Martin.

- To jest wasza rodzinna sprawa, nie mam prawa nic mówić, ale jeżeli taką podjęliście decyzje zaakceptuje to - powiedziałam.

- Dziękuję, doceniamy to. A teraz zapomnijmy o tych negatywnych rzeczach i skupmy się na jasnej przyszłości, która nas czeka - powiedział Martin weselszym tonem.

-Wolni od tego miejsca i granic w świecie pełnym możliwości - powiedziała Marie podekscytowana.

-Wciąż mamy trochę drogi przed sobą zanim wyjdziemy, ale nie potrwa to długo - powiedziała Alice wesoło.

- Dlatego ruszmy się już - powiedziałam pełna energii.

Przeszliśmy do następnych spiralnych schodów i zostaliśmy zatrzymani przez strażników.

- Czego szukacie w szlacheckiej dzielnicy? -spytał odziany w hełm strażnik.

- Jesteśmy grupą, która opuszcza wioskę dzisiaj - odpowiedział mu Martin.

- A więc to wy, okej, jeden ze strażników będzie wam towarzyszył do końca piętra drugiego.

- W porządku ale chcieliśmy zatrzymać się na chwilę w domu naszego przyjaciela.

- Czy ten przyjaciel zamierza także opuścić wioskę?.

-Tak- odpowiedziałam.

-Niech będzie, strażnik odprowadzi was więc do domu znajomego.

- Czy tak będzie w porządku?

- Tak, twój przyjaciel weźmie odpowiedzialność za was i zaprowadzi was do końca piętra drugiego.

- Idźmy więc - powiedział Martin.

- Odprowadzę was do domu - powiedział strażnik bez hełmu.

- Ok, ale zajmij się nami dobrze - powiedziałam z uśmiechem.

Ruszyliśmy w górę po schodach do drugiego piętra, są one o wiele lepiej wyczyszczone niż te między piętrem trzecim i czwartym. Wchodząc w górę ujrzeliśmy światła ulic i duże, kamienne wille równo wybudowane.

Szliśmy w lęku prowadzeni przez strażnika, a po chwili spytał nas on, gdzie mieszka nas przyjaciel.

- Powiedziała, że powinniśmy iść prosto ulicą, aż do końca, gdzie zobaczyliśmy duży dom - powiedziała Alice.

- Tu są same duże domy - powiedziałam rozglądając się.

- Może duży dom oznacza jeszcze większy niż ten, więc powinniśmy dać radę rozróżnić, który jest jej, gdy tam dotrzemy - powiedział Martin.

W końcu dotarliśmy do skrzyżowania i stanęliśmy przed długim kamiennym ogrodzeniem otaczającym ogromne podwórko i ujrzeliśmy potężną willę w oddali. W bramie stali dwaj strażnicy w metalowej zbroi, z kamiennymi włóczniami. Podeszliśmy tam.

-Stójcie, czego tu szukacie? - osoba przy bramie spytała.

- Przyszliśmy zobaczyć Lunę - odpowiedziałam.

- Oczekiwaliśmy was - odpowiedział kłaniając się.

Otworzyli bramę i wpuścili nas, a strażnik, który nas tu doprowadził zawrócił i udał się w drogę powrotną.




















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brama Melissy Epilog

Rozdział 19 Brama Melissy

Rzodział 16 Brama Melissy